sobota, 8 października 2016

Radio Swoboda: uwolnić bohatera sztuki!

Zdelegalizowany w swojej ojczyźnie, ale swobodnie występujący za granicą, Białoruski Wolny Teatr wzywa do uwolnienia ukraińskiego reżysera Olega Sencowa. O jego losie opowiada spektakl pod tytułem Burning DoorsГорящие двери»), którego premiera odbyła się na początku tej jesieni w Wielkiej Brytanii. Po przedstawieniu, na organizowanych przez teatr spotkaniach, widzowie mogą usłyszeć, co sądzą o zajściach na Ukrainie nie sami aktorzy, a ci, których losy zmieniły się wraz z rozpoczęciem rosyjskiej agresji.  


O swoim kuzynie, Olegu Sencowie, opowiada Natalia Kapłan, o swoich doświadczeniach – świadkowie działań wojennych na Ukrainie. Zdaniem Nikołaja Chalezina, założyciela Białoruskiego Wolnego Teatru i reżysera Burning Doors, im częściej spektakle opowiadają o zniewoleniu na Białorusi, w Rosji i na Ukrainie, tym więcej widzów zaczyna rozumieć, co rzeczywiście się dzieje.  

- Dlaczego Białoruski Wolny Teatr zdecydował się wspierać Olega Sencowa? 
- Jesteśmy z pewnością jedynym teatrem na świecie, który zajmuje się kampaniami społecznymi. Jest u nas człowiek, który nawet odpowiadał za to przed sądem. A ponieważ jeden z bohaterów naszej sztuki znajduje się w więzieniu, zdecydowaliśmy zająć się sprawą jego uwolnienia. Zaczęliśmy od kampanii z pocztówkami: poprosiliśmy widzów o napisanie listów do Olega Sencowa – nie pretensjonalnych, nie potępiających reżim, ale takich opowiadających o zwykłych, codziennych sprawach, tak aby lżej było mu w więzieniu. Później z pomocą wolontariuszy tłumaczyliśmy teksty listów i pocztówek na język rosyjski.    
W efekcie otrzymaliśmy niezwykle interesujące historie np. o olimpiadzie, o nowym albumie Nicka Cave’a albo po prostu o tym, co się dzieje, jaka jest pogoda. Wszystkie wysyłamy Olegowi. 10 października odbędzie się przemówienie na na ten temat w brytyjskim parlamencie, na które mają przyjść zaproszeni przez nas ukraińscy politycy i dziennikarze. Na 12 października planujemy bezpośrednią transmisję spektaklu z Manchesteru oraz dyskusję wraz z uczestnikami z Białorusi i Rosji o tym, jak sztuka przeplata się z wojną. To nasz dług - skoro opowiadamy o tym człowieku, powinniśmy także spróbować wymyślić coś, aby bardziej bezpośrednio przyczyni się do jego uwolnienia.
 - Przedstawienie „Burning Doors” opowiada nie tylko o Olegu Sencowie, ale jest to również historia artysty Piotra Pawlenskiego i Marii Alechiny z Pussy Riot, którzy również znajdują się obecnie w więzieniu. Jak powstał pomysł, aby przedstawić losy tych postaci w jednej sztuce?
- Brytyjskie teatry próbując pojąć, co dzieje się na Ukrainie, poprosiły nas o napisanie sztuki. Brytyjscy dramaturgowie nie mogli odnaleźć się w kontekście tych wydarzeń - jest to rzeczywiście trudne dla obcokrajowca. Ciężko zrozumieć naturę tej wojny, pojąć, na czym polega wojna hybrydowa, jak się odbywa i co myślą o niej jej uczestnicy. Zaczęliśmy zbierać materiały, rozmawialiśmy z uczestnikami działań wojennych. Wcześniej również zajmowaliśmy się sprawami Ukrainy, ale w tym wypadku staraliśmy się jeszcze dokładniej zgłębić ten temat i wtedy zrozumieliśmy, że nie chcemy pisać sztuki dla innego teatru. Ponieważ zebraliśmy, jak się później okazało, naprawdę dobry materiał, zdecydowaliśmy, że chcemy stworzyć swój własny spektakl.    
Losy trzech głównych bohaterów spektaklu Burning Doors rzeczywiście się przeplatają. Kiedy członkinie Pussy Riot trafiły za kratki, Piotr Pawlenski stanął na placu z zaszytymi nicią ustami. To była jego pierwsza akcja. A w tym samym czasie, kiedy posadzili Olega Sencowa, sądzili również Pawlenskiego za podpalenie drzwi FSB. Piotr poprosił wtedy o przekwalifikowanie jego czynu na akt terroryzmu, jak to się stało w przypadku Sencowa. Dodatkowo zechciała z nami pracować Maria Alechina – pomyśleliśmy wówczas, że skoro jest już z nami jedna z bohaterek, to jasne jest co i jak robić dalej. Piotr Pawlenski przekazał nam z więzienia dwa teksty, o których napisanie go prosiliśmy i wszystkie te elementy zaczęły składać się w jedną całość. 
- Spotykam się z wami w czasie międzynarodowego festiwalu Praskie skrzyżowania poświęconego dorobkowi Wacława Havela, który 5 października skończyłby 80 lat. Do Pragi przyjechaliście ze spektaklem Czas kobiet, który także opowiada o więziennych doświadczeniach. To historia trzech białoruskich dziennikarek, Iriny Chalip, Natalii Radnej i Anastazji Polożanko, które spotkały represje ze strony reżimu Aleksandra Łukaszenki. Dlaczego wybraliście właśnie sztukę?
- To historia trzech kobiet ukazana przez pryzmat ich pobytu w więzieniu: ich spojrzenie na ich własne życie, na ostatnie 22 lata spędzone w świecie białoruskiej dyktatury. To był skandal, że trzy młode dziewczyny trafiły do więzienia, skandalem były panujące tam warunki: 2 razy w ciągu dnia wyjście do toalety i tym podobne sytuacje przypominające właściwie tortury. A przecież u nich było ich własne życie, wszystkie sprawy, które je interesowały również w murach więzienia, a które nie dotyczyły tylko polityki. W tak ekstremalnej, a zarazem interesującej sytuacji, człowiek myśli o władzach, o tym, co dzieje się w jego kraju i o tym, co dzieje się z nim samym. Patrzy na swoją przeszłość i stara się zrozumieć, jaka będzie jego przyszłość.   
Sztukę wybraliśmy nie my, a organizatorzy festiwalu. W Czasie kobiet jest pewien bardzo ważny moment – to historia listu Wacława Havela. Napisał on list, w którym zwracał się do Białorusinów, a który moja żona odczytała na placu. U nas w domu skończył się tusz w drukarce i ja przepisałem ten list odręcznie, aby można było go przeczytać. Natalia Radina powiedziała wtedy: Daj mi ten tekst, wezmę go nocą i opublikuję.  
Poszła do redakcji i tam została aresztowana. Aresztowano wówczas całą redakcję, a ta kartka z tekstem Havela została u niej w kieszeni. Co ciekawe, nie skonfiskowali jej. Tekst Havela towarzyszył jej przez cały pobytu w areszcie. Było to dla nas bardzo ważne, ponieważ Havel wraz z Tomem Stoppardem byli patronami naszego teatru, kilka razy udało się nam spotkać, a nawet graliśmy spektakl u niego w Graczekie (dom letniskowy Havela) oraz w jego bibliotece w Pradze. Przez wiele lat łączyły nas bardzo ciepłe stosunki, więc 80 rocznica jego urodzin wydawała się nam szczególnie ważna.  
- A o czym mówił ten tekst i w jakich okolicznościach został odczytany?
- To były wybory prezydenckie w 2010 roku, 19 grudnia, kiedy wybory – jak zawsze u nas – zostały sfałszowane i na placu w Mińsku zebrało się około 50 tysięcy Białorusinów. To był czas wielkiego narodowego zrywu. Inicjatywy były brutalnie tłumione, do więzienia trafiło prawie 2 tysiące osób, w tym 7 z 10 kandydatów na prezydenta. Wtedy właśnie zostały aresztowane te trzy dziennikarki. A tekst mówił o najprostszych ludzkich rzeczach - o tym, że Wacław Havel liczy, że to wszystko się zmieni, że jest przekonany, że ludzie, którzy wyszli na plac, wiedzą jak tych zmian dokonać, że nie wolno się bać. Wszystko było bardzo proste – jak zawsze wszystko u niego: proste słowa, które pomagały zrozumieć najważniejsze.   
- Wacław Havel miał nadzieję, że zmiany są możliwe, ale czy zmieniała się jakoś sytuacja teatru w Białorusi w ostatnim czasie? W sierpniu zeszłego roku Aleksander Łukaszenko ułaskawił pewną część więźniów politycznych. Czy w związku z tym zmieniła się również pozycja Białoruskiego Wolnego Teatru w swojej ojczyźnie czy wszystko zostało po staremu? 
- Wszystko pozostało takie, jakim było wcześniej, jedynie zmniejszyła się liczba nalotów. Jak byliśmy nielegalni, tak pozostajemy nielegalni, gramy w garażu… przy czym za granicą występujemy na najbardziej prestiżowych scenach na świecie. To taki dysonans, dualizm, który pomaga nam zrozumieć, że świat to nie tylko wielkie, piękne sceny teatrów. Gramy po 3-4 przedstawienia w tygodniu, za jednym razem spektakl może obejrzeć 60 widzów. Sala zawsze jest pełna. Prosimy widzów, aby brali ze sobą paszporty, na wypadek, gdyby przyszła policja – w ten sposób łatwiej ustalić tożsamość i uniknąć aresztowania. Tak to wygląda już prawie od 12 lat. Nie sprzedajemy biletów, gdybyśmy to robili, znleźliby na nas jakiś podatkowy artykuł. A kiedy dziennikarze pytają w ministerstwie kultury: Co myślą państwo o sukcesie Wolnego Teatru na deskach szekspirowskiego teatru „Globus”? – odpowiadają im, że taki teatr nie istnieje.
W tej przestrzeni u nas nic się nie zmienia, zmieniamy się tylko my. Ostatnie dwa nasze spektakle były bardzo zaangażowane politycznie, 19 października odbędzie się natomiast premiera sztuki Jutro zawsze byłam lwem z brytyjskimi aktorami. To opowieść o samotnej kobiecie, która leczy się na schizofrenię - a więc nie tylko polityka. Te wszystkie tematy, tak zwane tematy naszych szerokości, tematy węzła trzech krajów: Ukrainy, Rosji i Białorusi,  interesują nas i niepokoją. Zaczęliśmy mówić o tym głośno, ponieważ zrozumieliśmy: nie ma problemu oddzielnie Rosji albo oddzielnie Ukrainy, są problemy trzech krajów, które są bardzo silnie związane ze sobą. Albo te trzy kraje wyjdą z tego zamkniętego kręgu albo nie wyjdzie z niego nikt.  

Tekkst: Aleksandra Wagner

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz