Zdelegalizowany w swojej ojczyźnie, ale swobodnie występujący za
granicą, Białoruski Wolny Teatr wzywa do uwolnienia ukraińskiego reżysera Olega
Sencowa. O jego losie opowiada spektakl pod tytułem Burning Doors («Горящие двери»), którego premiera odbyła
się na początku tej jesieni w Wielkiej Brytanii. Po przedstawieniu, na
organizowanych przez teatr spotkaniach, widzowie mogą usłyszeć, co sądzą o
zajściach na Ukrainie nie sami aktorzy, a ci, których losy zmieniły się wraz z
rozpoczęciem rosyjskiej agresji.
O swoim kuzynie, Olegu Sencowie, opowiada Natalia Kapłan, o swoich
doświadczeniach – świadkowie działań wojennych na Ukrainie. Zdaniem Nikołaja
Chalezina, założyciela Białoruskiego Wolnego Teatru i reżysera Burning
Doors, im częściej spektakle opowiadają o zniewoleniu na Białorusi, w Rosji
i na Ukrainie, tym więcej widzów zaczyna rozumieć, co rzeczywiście się
dzieje.
- Dlaczego Białoruski Wolny
Teatr zdecydował się wspierać Olega Sencowa?
- Jesteśmy z
pewnością jedynym teatrem na świecie, który zajmuje się kampaniami społecznymi.
Jest u nas człowiek, który nawet odpowiadał za to przed sądem. A ponieważ jeden
z bohaterów naszej sztuki znajduje się w więzieniu, zdecydowaliśmy zająć się
sprawą jego uwolnienia. Zaczęliśmy od kampanii z pocztówkami: poprosiliśmy
widzów o napisanie listów do Olega Sencowa – nie pretensjonalnych, nie
potępiających reżim, ale takich opowiadających o zwykłych, codziennych
sprawach, tak aby lżej było mu w więzieniu. Później z pomocą wolontariuszy
tłumaczyliśmy teksty listów i pocztówek na język rosyjski.
W efekcie
otrzymaliśmy niezwykle interesujące historie np. o olimpiadzie, o nowym albumie
Nicka Cave’a albo po prostu o tym, co się dzieje, jaka jest pogoda. Wszystkie
wysyłamy Olegowi. 10 października odbędzie się przemówienie na na ten temat w
brytyjskim parlamencie, na które mają przyjść zaproszeni przez nas ukraińscy
politycy i dziennikarze. Na 12 października planujemy bezpośrednią transmisję
spektaklu z Manchesteru oraz dyskusję wraz z uczestnikami z Białorusi i Rosji o
tym, jak sztuka przeplata się z wojną. To nasz dług - skoro opowiadamy o tym
człowieku, powinniśmy także spróbować wymyślić coś, aby bardziej bezpośrednio
przyczyni się do jego uwolnienia.
- Przedstawienie „Burning Doors”
opowiada nie tylko o Olegu Sencowie, ale jest to również historia artysty
Piotra Pawlenskiego i Marii Alechiny z Pussy Riot,
którzy również znajdują się obecnie w więzieniu. Jak powstał pomysł, aby przedstawić
losy tych postaci w jednej sztuce?
- Brytyjskie teatry próbując pojąć, co dzieje
się na Ukrainie, poprosiły nas o napisanie sztuki. Brytyjscy dramaturgowie nie
mogli odnaleźć się w kontekście tych wydarzeń - jest to rzeczywiście trudne dla
obcokrajowca. Ciężko zrozumieć naturę tej wojny, pojąć, na czym polega wojna
hybrydowa, jak się odbywa i co myślą o niej jej uczestnicy. Zaczęliśmy zbierać
materiały, rozmawialiśmy z uczestnikami działań wojennych. Wcześniej również
zajmowaliśmy się sprawami Ukrainy, ale w tym wypadku staraliśmy się jeszcze
dokładniej zgłębić ten temat i wtedy zrozumieliśmy, że nie chcemy pisać sztuki
dla innego teatru. Ponieważ zebraliśmy, jak się później okazało, naprawdę dobry
materiał, zdecydowaliśmy, że chcemy stworzyć swój własny spektakl.
Losy trzech
głównych bohaterów spektaklu Burning Doors rzeczywiście się przeplatają.
Kiedy członkinie Pussy Riot trafiły za kratki, Piotr Pawlenski
stanął na placu z zaszytymi nicią ustami. To była jego pierwsza akcja. A w tym
samym czasie, kiedy posadzili Olega Sencowa, sądzili również Pawlenskiego za
podpalenie drzwi FSB. Piotr poprosił wtedy o przekwalifikowanie jego czynu na
akt terroryzmu, jak to się stało w przypadku Sencowa. Dodatkowo zechciała z
nami pracować Maria Alechina – pomyśleliśmy wówczas, że skoro jest już z nami
jedna z bohaterek, to jasne jest co i jak robić dalej. Piotr Pawlenski
przekazał nam z więzienia dwa teksty, o których napisanie go prosiliśmy i
wszystkie te elementy zaczęły składać się w jedną całość.
- Spotykam się z wami w czasie międzynarodowego festiwalu Praskie
skrzyżowania poświęconego dorobkowi Wacława Havela, który 5 października
skończyłby 80 lat. Do Pragi przyjechaliście ze spektaklem Czas kobiet,
który także opowiada o więziennych doświadczeniach. To historia trzech
białoruskich dziennikarek, Iriny Chalip, Natalii Radnej i Anastazji Polożanko,
które spotkały represje ze strony reżimu Aleksandra Łukaszenki. Dlaczego wybraliście właśnie tę sztukę?
- To historia
trzech kobiet ukazana przez pryzmat ich pobytu w więzieniu: ich spojrzenie na
ich własne życie, na ostatnie 22 lata spędzone w świecie białoruskiej
dyktatury. To był skandal, że trzy młode dziewczyny trafiły do więzienia,
skandalem były panujące tam warunki: 2 razy w ciągu dnia wyjście do toalety i
tym podobne sytuacje przypominające właściwie tortury. A przecież u nich było
ich własne życie, wszystkie sprawy, które je interesowały również w murach
więzienia, a które nie dotyczyły tylko polityki. W tak ekstremalnej, a zarazem
interesującej sytuacji, człowiek myśli o władzach, o tym, co dzieje się w jego
kraju i o tym, co dzieje się z nim samym. Patrzy na swoją przeszłość i stara
się zrozumieć, jaka będzie jego przyszłość.
Sztukę wybraliśmy
nie my, a organizatorzy festiwalu. W Czasie kobiet jest pewien
bardzo ważny moment – to historia listu Wacława Havela. Napisał on list, w
którym zwracał się do Białorusinów, a który moja żona odczytała na placu. U nas
w domu skończył się tusz w drukarce i ja przepisałem ten list odręcznie, aby
można było go przeczytać. Natalia Radina powiedziała wtedy: Daj mi ten
tekst, wezmę go nocą i opublikuję.
Poszła do redakcji
i tam została aresztowana. Aresztowano wówczas całą redakcję, a ta kartka z
tekstem Havela została u niej w kieszeni. Co ciekawe, nie skonfiskowali jej.
Tekst Havela towarzyszył jej przez cały pobytu w areszcie. Było to dla nas
bardzo ważne, ponieważ Havel wraz z Tomem Stoppardem byli patronami naszego
teatru, kilka razy udało się nam spotkać, a nawet graliśmy spektakl u niego w Graczekie
(dom letniskowy Havela) oraz w jego bibliotece w Pradze. Przez wiele lat
łączyły nas bardzo ciepłe stosunki, więc 80 rocznica jego urodzin wydawała się
nam szczególnie ważna.
- A o czym mówił ten tekst i w
jakich okolicznościach został odczytany?
- To były wybory
prezydenckie w 2010 roku, 19 grudnia, kiedy wybory – jak zawsze u nas – zostały
sfałszowane i na placu w Mińsku zebrało się około 50 tysięcy Białorusinów. To
był czas wielkiego narodowego zrywu. Inicjatywy były brutalnie tłumione, do
więzienia trafiło prawie 2 tysiące osób, w tym 7 z 10 kandydatów na prezydenta.
Wtedy właśnie zostały aresztowane te trzy dziennikarki. A tekst mówił o
najprostszych ludzkich rzeczach - o tym, że Wacław Havel liczy, że to wszystko
się zmieni, że jest przekonany, że ludzie, którzy wyszli na plac, wiedzą jak
tych zmian dokonać, że nie wolno się bać. Wszystko było bardzo proste – jak
zawsze wszystko u niego: proste słowa, które pomagały zrozumieć
najważniejsze.
- Wacław Havel miał nadzieję, że zmiany są możliwe, ale czy zmieniała
się jakoś sytuacja teatru w Białorusi w ostatnim czasie? W sierpniu zeszłego
roku Aleksander Łukaszenko ułaskawił pewną część więźniów politycznych. Czy w
związku z tym zmieniła się również pozycja Białoruskiego Wolnego Teatru w
swojej ojczyźnie czy wszystko zostało po staremu?
- Wszystko
pozostało takie, jakim było wcześniej, jedynie zmniejszyła się liczba nalotów.
Jak byliśmy nielegalni, tak pozostajemy nielegalni, gramy w garażu… przy czym
za granicą występujemy na najbardziej prestiżowych scenach na świecie. To taki
dysonans, dualizm, który pomaga nam zrozumieć, że świat to nie tylko wielkie,
piękne sceny teatrów. Gramy po 3-4 przedstawienia w tygodniu, za jednym razem
spektakl może obejrzeć 60 widzów. Sala zawsze jest pełna. Prosimy widzów, aby
brali ze sobą paszporty, na wypadek, gdyby przyszła policja – w ten sposób
łatwiej ustalić tożsamość i uniknąć aresztowania. Tak to wygląda już prawie od
12 lat. Nie sprzedajemy biletów, gdybyśmy to robili, znleźliby na nas jakiś
podatkowy artykuł. A kiedy dziennikarze pytają w ministerstwie kultury: Co
myślą państwo o sukcesie Wolnego Teatru na deskach szekspirowskiego teatru
„Globus”? – odpowiadają im, że taki teatr nie istnieje.
W tej przestrzeni
u nas nic się nie zmienia, zmieniamy się tylko my. Ostatnie dwa nasze spektakle
były bardzo zaangażowane politycznie, 19 października odbędzie się natomiast
premiera sztuki Jutro zawsze byłam lwem z brytyjskimi aktorami. To
opowieść o samotnej kobiecie, która leczy się na schizofrenię - a więc nie tylko
polityka. Te wszystkie tematy, tak zwane tematy naszych szerokości, tematy
węzła trzech krajów: Ukrainy, Rosji i Białorusi, interesują nas i niepokoją. Zaczęliśmy mówić
o tym głośno, ponieważ zrozumieliśmy: nie ma problemu oddzielnie Rosji albo
oddzielnie Ukrainy, są problemy trzech krajów, które są bardzo silnie związane
ze sobą. Albo te trzy kraje wyjdą z tego zamkniętego kręgu albo nie wyjdzie z
niego nikt.
Tekkst: Aleksandra
Wagner